Projekt PÓŁ ROKU


Czołem!
Nadszedł czerwiec - ostatni miesiąc mojej współpracy z Credit Suisse. Współpracę oceniam pozytywnie. Ale nie jest to post o tym. O tej współpracy postaram się napisać za miesiąc na LinkedIn.

Ten post jest odpowiedzią na, zadawane mi w związku z powyższym, pytanie - ‘co teraz?’.
Jeśli interesuje Cię jakie wyzwania przed sobą stawiam i co będę robił przez najbliższe pół roku to zapraszam do lektury. Jeśli jednak bardziej interesują Cię odpowiedzi na główne pytanie tego bloga, czyli ‘jak pracować efektywniej’, to zapraszam do pozostałych wpisów. Ten jest bardziej niż personalny niż zwykle, bo nie dzielę się w nim żadnym sposobem na efektywniejsze wykorzystanie swojego czasu, a jedynie swoją historią.

A teraz… kurtyna w górę!

Moje pomysły, mój plan...Ci którzy mnie znają, wiedzą, że jestem osobą kreatywną, która uwielbia wymyślać coraz to nowe rozwiązania - jedne z branży IT, inne artystyczne, a jeszcze inne aż trudne do sklasyfikowania.
Część z tych pomysłów pewnie zdarzyło się wam krytykować, a być może część wam się spodobała. Postanowiłem więc zaryzykować i spróbować zrealizować część z nich jako twórca niezależny.
Niniejszy eksperyment będzie trwał pół roku. Jeśli się uda to super. Jeśli nie, to cóż… Nie wszystkie eksperymenty się udają :/

Aha… A co będzie definiowało powodzenie lub porażkę tego doświadczenia?
Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o… wiemy o co.
Prostymi słowami planem jest, aby po pół roku wyniki mojego eksperymentu pozwalały mi na przeżycie od pierwszego do pierwszego.

Czyli, że co będę robił...Na pewno będę więcej tworzyć. Część obszarów w których będę się poruszał jest znana otoczeniu. Inne są w fazie przygotowań, a o jeszcze innych wiem tylko ja.

  • Puls Rytmu - moje autorskie warsztaty muzyczne, które prowadzę w sezonie wakacyjnym już od kilku lat.
  • Ten blog - choć planuję zmienić nieco jego dotychczasową formę - będzie częściej, będzie przystępniejszy, może posty gościnne i inna szata graficzna.
  • Działania związane z Gabinetem Niezależnych Działań Artystycznych.
  • No i sporo ze świata IT - tutaj też chciałbym nieco zmienić tory działania.
  • I coś czego nie chciałbym jeszcze zdradzać, żeby nie zapeszyć.
Poza powyższym w międzyczasie mam zamiar odwiedzić Mongolię i Australię.

Czy to dobra decyzja?
Ja sam uważam - bez względu na wynik tego eksperymentu - że jest to dobry pomysł. Dotychczas, kiedy wychodziłem ze swojej strefy komfortu i podejmowałem ryzyko, przynosiło to dobre rezultaty. Wierzę, że i tym razem się uda.

Czy się boję?
I to jak…
Aktualnie (do końca czerwca) pracuję na stałym kontrakcie i raczej z góry wiem co mnie czeka. Od lipca ruszam w obszary zupełnie mi nieznane. Obawa porażki jest, ale kiedy powiedziało się już ‘A’, to nie ma odwrotu.
Ten post jest literą 'Ą'.
Teraz i przed Tobą czuję się zobowiązany.
---------------------------------------------------------
A Ty co myślisz o mojej decyzji?
Masz podobne doświadczenie?
A może uważasz, że to bardzo nieodpowiedzialne zachowanie?

Masz prawo do swojego zdania. Jakie by ono jednak nie było, będę wdzięczny jeśli nie będziesz podcinać mi skrzydeł.
Jeśli chcesz zostawić komentarz “do zobaczenia w kolejce po zasiłek” - proszę, nie rób tego. I bez tego wiem, że rezultat tego eksperymentu może okazać się być dalekim od wymarzonego i że całość może okazać się klapą. Mimo wszystko podejmę wszelkie starania, aby tak się nie stało.

A jeśli tak jak ja, wierzysz w powodzenie tego przedsięwzięcia, to wiedz, że każde miłe słowo pomoże mi w tej walce (w dużej mierze walce ze sobą).

Z góry dzięki za wsparcie!
Krzysiek

Organizacje studenckie, czyli jak wycisnąć ze studiów więcej [NIE tylko dla studentów]

Cześć,
dla ścisłości - już na wstępie chciałbym zaznaczyć - dzisiejszy wpis nie jest typowym.
Nie opisuje żadnego narzędzia wspomagającego produktywność. Nie ma w nim również żadnych uniwersalnych porad.


Jaki ma więc związek z efektywnością, której ten blog jest poświęcony?

Ano taki, że (mam nadzieję) może pomóc wielu ludziom lepiej i pełniej wykorzystać swój czas na studiach.
Dziś dowiesz się kiedy warto wstąpić do organizacji studenckiej, a kiedy powinniśmy to sobie darować. Napiszę co daje przynależność do takiej społeczności i w jaki sposób umiejętności nabyte w niej przydać się mogą w pracy.

A jeśli nie zgadzasz się, że studia mają coś wspólnego z pracą, to odwiedź uczelnie podczas sesji i spróbuj znaleźć studenta bez podkrążonych oczu. :P



Chciałbym też podziękować z tego miejsca Paulinie i Emilii, bez których ten wpis nie powstałby, a które zgodziły się co nieco opowiedzieć na temat swoich doświadczeń z organizacjami.

Dzięki dziewczyny!!!


Dziś wprowadzam nowy element, który chciałbym by na stałe zagościł na moim blogu. To element “A u mnie było tak…”, w którym pokazuję jak rzeczywiście zadziało się w moim przypadku. Dziś - do jakiej organizacji dołączyłem, co mi to dało i co się zmieniło, a także o tym, że organizacje studenckie są nie tylko dla studentów. 



Ale o tym pod koniec.Teraz zapraszam do lektury.

“W życiu jest czas na spróbowanie wszystkiego. Ten czas to studia”


Od zarania dziejów, studenci z uśmiechem na ustach powtarzają sobie te słowa niczym tybetańscy mnisi mantrę. Opuszczając rodzinny dom, młodzi ludzie zrywają się z niewidzialnych okowów rodzicielskiej troski. Tym bardziej ułożonym, podczas natłoku zajęć, udaje się czasem znaleźć czas na naukę. Nie ma co ukrywać - życie studenckie to pasmo kompromisów, a szukanie odpowiedzi na pytanie “zjeść czy może zostawić na piwo” - ciężką, szarą codziennością.

Nie jest łatwo podzielić swój czas pomiędzy imprezy, naukę i nawiązywanie znajomości. Istnieją jednak miejsca, które te wszystkie elementy potrafią połączyć w jedną logiczną całość...

Organizacje studenckie

To czym organizacje studenckie są nie powinno budzić żadnych wątpliwości - organizacje złożone ze studentów. Ale jaki jest cel ich istnienia? I czemu ktoś, kto czas na naukę ma dopiero tydzień przed sesją, chciałby wziąć na siebie dodatkowe obowiązki członka takiej organizacji?

Zacznijmy przekornie - od zniechęcenia.

Dla kogo NIE są organizacje studenckie?

“Nie pytaj co kraj może zrobić dla Ciebie, ale o to co Ty możesz zrobić dla kraju”. I choć mnie samego bawi użycie tego truizmu, to te słynne słowa Kennediego nie są tak zupełnie oderwane od organizacyjnej rzeczywistości.
Zdarza się, że student usłyszawszy od kolegów/koleżanek o korzyściach płynących z przynależności do organizacji, przychodzi do niej z postawą roszczeniową, myśląc sobie “jestem członkiem organizacji - należy mi się”.
Rzeczywistość jest jednak zgoła odmienna. Taka przynależność do grupy jest inwestycją w siebie. A nawet początkujący inwestor wie, że “aby wyjąć trzeba włożyć”.
Jeśli więc Twoją jedyną motywacją jest możliwość korzystania z profitów przynależności do organizacji, to być może organizacje studenckie nie są dla Ciebie.

Jeśli jednak uważasz, że dzięki Tobie organizacja może stać się lepszą i jesteś gotów poświęcić czas i energię do zrealizowania tego celu, wierz mi, to zwróci Ci się to w dwójnasób.

No dobra… 
Zwróci się. Ale w jaki sposób?

Korzyści z członkostwa w organizacji

Wyjazdy - członkowie organizacji często mają okazję reprezentować swoją organizację na licznych imprezach, konferencjach i zawodach. Nierzadko są to wyjazdy zagraniczne. Pomijając fakt, że takie imprezy same w sobie są nie lada atrakcją, to często bywa, że główna część wyjazdu (konkurs, seminaria) trwa jedynie część pobytu, a pozostały czas studenci mogą spędzać na tym co lubią (np. na nauce ;p), oszczędzając tym samym na wakacjach.

Kontakty - będąc członkiem organizacji studenckiej o wiele łatwiej jest znaleźć ludzi o zainteresowaniach podobnych do naszych, a podczas różnego rodzaju konferencji spotkać kolegów i koleżanki z podobnych organizacji. W ten sposób w łatwym sposobem poszerzysz sieć swoich kontaktów, co z pewnością przyda nam się w przyszłości.
Co więcej, jeśli Twoja organizacja zdecyduje się na organizację konferencji, to biorąc czynny udział w przygotowaniach nawiążesz kontakty z ekspertami, organizacjami oraz firmami z ciekawych branży. A to stawia nas o wiele bliżej wymarzonej pracy niż nasi rówieśnicy.

Doświadczenie - co prawda na uczelniach istnieje szereg różnych laboratoriów i ćwiczeń, jednak dotyczą one jedynie wąskiego spektrum i w przeważającej części są czystą teorią, bez choćby cienia informacji o tym jak zdobytą wiedzę wykorzystać w praktyce.
Sprawa ma się nieco inaczej w organizacjach. Zmuszają one do zmiany sposobu myślenia na zadaniowy, a to oznacza tyle, że nie ma czasu na więcej teorii niż potrzebne minimum. “Potrzebujesz coś zrobić, ale nie wiesz jak? Przeczytaj, dowiedz się tyle ile jest Ci potrzebne i tylko tyle”. I ja temu podejściu zdecydowanie hołduję. Co więcej badania pokazują, że przez praktykę uczy się lepiej. (tak przynajmniej wyczytałem z książki dotyczącej sposobów efektywnego uczenia się).

Co więcej, jeśli kiedykolwiek słyszałeś od koleżanek i kolegów, że “Żeby się dostać się na bezpłatny staż trzeba mieć w CV 5-letnie doświadczenie i być świeżo po studiach”, to wiedz, że organizacja daje Ci możliwość spełnienia tych wymagań. Ba… Częstą praktyką wśród pracodawców jest wyłapywanie aktywnych studentów, więc jeśli zastanawiasz się, co wpisać do swojego życiorysu to może warto się do takiej organizacji zapisać?

Rozwój osobisty - jak wspomniałem przy okazji budowania sieci kontaktów, działanie w organizacji umożliwi Ci poznanie wielu ludzi. W tym przede wszystkim najważniejszej osoby w Twoim życiu… siebie.
Podczas pracy w organizacji dowiesz się jak Ci się pracuje z ludźmi, w jakich dziedzinach się odnajdujesz, a nawet w jakim kierunku chcesz skierować swoje kroki.
Pracując z innymi rozwiniesz swoje umiejętności miękkie. Będziesz przemawiać, reagować w sytuacjach krytycznych, improwizować, a także próbować rzeczy, które Ci się wcześniej nawet nie śniły. To wszystko odpowie Ci z jakiej gliny jesteś, czego niestety na zajęciach raczej tego nie uświadczysz.

Umiejętność zarządzania czasem - Nie ma co ukrywać - organizacja studencka wymaga poświęcenia jej sporej ilości czasu. A to będzie wymagało od Ciebie ponadprzeciętnych zdolności gospodarowania czasem. Jednak tak jak ze wszystkimi umiejętnościami, tę również najlepiej rozwija się w praktyce.
Przyznaj przed sobą, czy pracujesz efektywniej kiedy terminy Cię gonią i ‘nie wiesz w co ręce włożyć’? Czy może wtedy, kiedy masz mnóstwo czasu na odpoczynek? Z doświadczenia wiem, że zbyt dużo wolnego czasu prowadzi niebezpiecznie w kierunku prokrastynacji i potrzeba silnej woli, aby się od niej uwolnić.
A po co się leczyć skoro można profilaktycznie mieć dużo na głowie? Wtedy nie masz czasu na obijanie się. Cytując jedną z moich rozmówczyń: “im masz więcej roboty, tym masz więcej czasu”.

Jak odnaleźć swoje miejsce?
Nie zaskoczę Cię tutaj zapewne, kiedy powiem, że świetnym miejscem do poszukiwań jest internet. Możesz w dwóch słowach scharakteryzować obszar swoich zainteresowań, dopisać do tego “organizacje studenckie” i voila. (tu masz małego POMOCNIKA ;P)

Jeśli mieszkasz we Wrocławiu to masz jeszcze prościej - jakiś czas temu powstał portal z listą studenckich inicjatyw InStudy.


A u mnie było tak…

Na początek sprostowanie - jeśli nie jesteś studentem to wiedz, że drzwi do organizacji studenckiej mogą stać przed Tobą otworem. Moja przygoda z organizacją studencką zaczęłą się właśnie po zakończeniu przygody ze studiami.
Trzy lata temu szukając mojego muzycznego miejsca na ziemi próbowałem swoich sił w zespołach rockowych jako wokalista, później jako wokalista z gitarą, potem… dołączyłem do chóru akademickiego Ars Cantandi. No i zespoły się rozpadły (nad czym ubolewam, ale nie poddaję się, pracuję nad repertuarem nadal), ale chór pozostał. Śpiewam w nim do dziś.

Oczywistym wydaje mi się fakt, że bardzo się rozwinąłem muzycznie - zarówno w słyszeniu harmonii, emisji głosu, rytmicznie itp… Co jednak mniej oczywiste - rozwinęło mnie to przede wszystkim w sensie rozwoju osobistego. Stałem się bardziej otwarty i charyzmatyczny, trochę odważniejszy w podejmowaniu decyzji. To w połączeniu z umiejętnościami muzycznymi pozwoliło mi na stworzenie autorskich warsztatów muzycznych Puls Rytmu, o których kiedyś jeszcze napiszę.

A z takich bardziej wymiernych korzyści?
Dwa tygodnie w Hiszpanii gdzie po raz pierwszy mogłem poserfować (mam nadzieję, że nie ostatni), dwa tygodnie w Rumunii (razem z rumuńskim weselem), udział w prestiżowych imprezach i konkursach, warsztaty emisji prowadzone przez profesjonalistów i mnóstwo nowych znajomości... 

Podsumowując...

Okazuje się, że mimo stereotypowego przedstawienia żaka jako wiecznie imprezującego człowieka to organizacja studencka jest często bardzo prężnie działającą grupą ludzi.
Żal więc nie skorzystać z oferty, którą prezentują.

Jeśli więc lubisz poznawać nowych ludzi, rozwijać się, poszerzać horyzonty i podróżować to chyba warto poświęcić trochę czasu i energii prawda?

A czy Wy byliście w organizacjach studenckich? Jakich? Czego was nauczyły?
A może macie poradę dla poszukujących?
Dawajcie znać w komentarzach. 

Z góry wielkie dzięki.
Do usłyszenia!

Jak pracować efektywnie z innymi członkami zespołu - narzędzia Google

Na sam początek chcę Cię ostrzec, że niniejszy wpis nie jest skierowany do wszystkich. Jeśli znasz i korzystasz z dokumentów lub arkuszy Google, spokojnie możesz sobie darować czytanie go. Nie jest dla Ciebie.

Motywacją dla tego posta jest to, że wciąż spotykam ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy z użyteczności tych rozwiązań. Więc jeśli nie znasz tych narzędzi, a poszukujesz efektywnego sposobu współpracy z innymi bądź sposobu synchronizacji swoich dokumentów z komputerem i telefonem to dobrze trafiłeś.


Poza instrukcjami jak z nich korzystać podzielę się z Tobą, tym w jaki sposób sam je wykorzystuję, a narzędzia, o których będzie dziś mowa możesz znaleźć tutaj:


Co z czym jeść? - arsenał do dyspozycji


Jeśli dane Ci było korzystać z jakiegokolwiek pakietu biurowego to w wyjaśnieniu czym są poszczególne produkty pomóc Ci może poniższe zestawienie. Jeśli nie, to nie przejmuj się, za chwilę w skrócie wytłumaczę.


Google
Microsoft Office
LibreOffice/OpenOffice
Edytor tekstowy
Dokumenty
Word
Writer
Arkusz Kalkulacyjny
Arkusze
Excel
Calc
Edytor prezentacji
Prezentacje
PowerPoint
Impress


Poza narzędziami w tabeli możesz zauważyć na zrzucie ekranu również opcję Formularze. To narzędzie nie ma żadnego odpowiednika w wymienionych pakietach biurowych. Wychodzi ono stanowczo poza zakres tego wpisu, więc jedynie nadmienię, że służy ono do zbierania informacji od innych użytkowników. Jeśli chcesz przeprowadzić test, zebrać informacje zwrotne w postaci ankiety, lub stworzyć jakikolwiek inny formularz dostępny online, to narzędzie to będzie dla Ciebie jak znalazł. Świetną funkcjonalnością jest też eksport danych z Formularzy do Arkusza, dzięki czemu możemy je w prosty sposób przetwarzać i wizualizować. Narzędziu temu wypadałoby poświęcić osobny wpis, więc jeśli jesteście zainteresowani, dajcie znać.

“Ale po co mi te gugle w ogóle?” - praca zespołowa


Śpieszę z odpowiedzią i zaznaczam, że skupię się na przedstawieniu funkcji wspomagających współpracę, a te są zbliżone we wszystkich produktach dostarczanych przez Goolge. Jeśli nie znasz żadnego programu z powyższej tabeli, muszę cię niestety odesłać do innych źródeł. W większości jednak edytory są na tyle intuicyjne, że ich nauka nie powinna przysporzyć Ci większych trudności.

Przyjrzyjmy się więc podstawowemu edytorowi tekstowemu od Google. Z jego pomocą możesz napisać co Ci ślina na język klawiaturę przyniesie: książkę, list, recenzję czy wpis na bloga.

“Ale zaraz, zaraz” - możesz się zastanawiać - “przecież pisząc na bloga i tak musisz tekst przenieść na blogowy edytor. Po co dokładać sobie pracy?”

Trafne spostrzeżenie. Tutaj wchodzi do gry - według mnie - największa zaleta tych narzędzi - działania zespołowe.


Widok


Zacznijmy od podstaw. Pozwolę sobie przywołać przykład w postaci screena:



Jak widać na wyżej załączonym screenie ekran możemy podzielić na trzy główne części:
    1. Pasek narzędzi tekstowych - podobny do tych spotykanych w innych edytorach tekstowych - zainteresowanych zachęcam do samodzielnego testowania tych funkcji.
    2. Pole tekstowe - miejsce do edycji tekstu, dodawania sugestii i komentarzy.
    3. Pasek “współpracy”:
        a. Udostępnij - ustawienia udostępniania - okienko pozwalające dodawać współpracowników oraz nadawać im odpowiednie uprawnienia.
        b. Edytowanie/Sugerowanie/Wyświetlanie - wybór trybu przeglądania dokumentu - w zależności od posiadanych uprawnień.
        c. Komentarze - lista wszystkich zdarzeń dotyczących komentarzy i sugestii. Tam można sprawdzić, m. in. jakie sugestie zostały zaakceptowane.
        d. Okno komentarzy - lista komentarzy, które nie zostały jeszcze rozwiązane.

Udostępnianie i uprawnienia użytkowników


Użytkownicy zaproszeni do współdzielenia dokumentu mogą posiadać następujące uprawnienia:
    1. Może wyświetlać - osoba z tymi uprawnieniami może jedynie czytać tekst. Brak możliwości edycji. Może się przydać kiedy udostępniamy dokument do druku. Zyskujemy wtedy pewność, że nic nie zostało zmienione.
    2. Może komentować - poza powyższym może również tworzyć komentarze i sugestie.
    3. Może edytować - to co powyższe, a poza tym dowolnie zmieniać treść dokumentu.
    4. Jest właścicielem - osoba z tymi uprawnieniami może zrobić z dokumentem dosłownie wszystko: może go usunąć, dodawać współpracowników, nadawać/odbierać im prawa i pewnie wiele innych, o których to sam nie mam pojęcia. No i oczywiście - posiada również wszystkie powyższe uprawnienia.


Komentowanie i sugerowanie


Posiadając co najmniej uprawnienia Komentatora możemy tekst komentować oraz sugerować jego edycję. Aby skomentować dany fragment wystarczy zakreślić go lewym przyciskiem myszy i kliknąć na pojawiający się dymek z plusem.


Aby zasugerować zmiany należy najpierw przełączyć się w tryb sugestii (spójrz na 2b), a potem “normalnie” używać edytora. Usuwając tekst, tak naprawdę tak naprawdę będziesz jedynie “sugerować” usunięcie tego tekstu. To samo jeśli chodzi o pisanie nowego. Aby sugestia stała się pełnoprawną częścią dokumentu, użytkownik będący co najmniej edytorem musi taką zmianę zatwierdzić. Może również bez ją odrzucić.

Wszystkie sugestie są oznaczane - usunięte części kolorowym przekreśleniem, a dodane zdania kolorową czcionką. Na przykładzie w pierwszym zrzucie ekranu (dział Widok) jest to zielony.


Zastosowanie


Jak już wspomniałem, z Dokumentów korzystam m.in. do pisania wpisów na bloga. Zanim pojawią się one w ogólnodostępnej przestrzeni zbieram uwagi na temat wpisu. Część wprowadzam w życie, a te z którymi się nie zgadzam odrzucam.

Z Arkuszy korzystam w celu rozliczeń, prowadzenia budżetu oraz podczas planowania zakupu mieszkania. Jeśli chodzi o rozliczenia to przykładem będzie rozliczanie wydatków mieszkaniowych z współlokatorem. Rachunki, zakupy itp. przechowujemy w arkuszu, dzielimy koszty na dwa i rozliczamy się bazując na dokumencie. Budżet to po prostu spisywanie wydatków, a plan zakupu mieszkania to nieco bardziej skomplikowany arkusz, obliczający ile miesięcy - przy założonych zarobkach, zachowanej poduszcze finansowej i różnych innych warunkach - potrzebuję, aby kupić mieszkanie.

Prezentacje przydadzą się natomiast prelegentom przygotowującym się do konferencji i czy wykładów. Do tej pory nie korzystałem z niego zbyt często, ale mam nadzieję niedługo to zmienić.


Wszystko ma swoją cenę

Niestety, jak to już w przyrodzie bywa, nie ma róży bez kolców. A pakiet narzędzi biurowych od Google na pewno nie wymyka się tej regule.

To co jest dla mnie największą wadą tych aplikacji, to wszelkie niebezpieczeństwa związane z chmurą (i nie chodzi tu o ten obłoczek z którego pada, ani niebezpieczeństwem nie jest kwaśny deszcz). Chmura, czyli prostymi słowy, przechowywanie danych w internecie.

Po pierwsze - co jeśli zabraknie nam internetu? Co prawda w dzisiejszej dobie trudno znaleźć miejsce, w którym znajdziemy się poza zasięgiem sieci komórkowej, ale jednak takie miejsca istnieją. Stały dostęp do internetu to w części przypadków również dodatkowy koszt.

Po drugie - jeśli nasz sprzęt wpadnie w niepowołane ręce to złoczyńca/huncwot/łachudra może również skasować naszą pracę. Ok, w przypadku klasycznego pakietu biurowego też może tak zrobić, ale teraz nie musi nam zabrać sprzętu na którym się znajduje nasza praca. Wystarczy dowolne urządzenie podpięte do chmury.

Po trzecie - publiczność danych. Jak głosi cytat z internetu (czyli musi to być prawda) “Nie istnieje nic takiego jak chmura, to po prostu czyjś komputer”. Można by więc powiedzieć, że pakiet od Google nie jest do końca darmowy, płacimy za niego swoją prywatnością. Ocenę tego czy warto pozostawiam czytelnikowi.

Najważniejsze po prostu zdawać sobie z tego sprawę.



Przy okazji tego wpisu chciałbym też serdecznie podziękować Natalii, która pomagała mi na początku działalności Prokrastynata oraz Kamili, która wytrzymuje czytanie moich wypocin i tysiące odrzuconych sugestii aż po dziś dzień. Wszystko przy pomocy Google Dokumentów rzecz jasna.

Czujesz niedosyt? Masz uwagi? O czymś zapomniałem?

Daj znać w komentarzu. Chętnie wysłucham konstruktywnej krytyki, a jeśli pominąłem coś istotnego, dasz mi szansę żebym poprawił wpis. Wtedy, dzięki Tobie, kolejna osoba zastanie go jeszcze wartościowszym.

Dzięki wielkie! Do usłyszenia.

Jak zostać ninja wg Michała Szafrańskiego - recenzja książki 'Finansowy ninja'


Cześć, nie wiem czy wiesz, ale przeniosłem tego bloga na nowy adres i odświeżoną wersję tego postu możesz znaleźć tutaj.

-----------------------------------------------------------

Jak nie prowadzić bloga - studium przypadku... Tego bloga


Jest wiele rzeczy, którymi się param.
Wiele “profesji”, których się imam.
I jest wielu ludzi którymi nie jestem.
I z tych wszystkich ludzi, którymi nie jestem, a robię to co oni robią, to chyba najbardziej nie jestem blogopisarzem.


Ale zanim przejdziemy do sedna to zapraszam na nikomu niepotrzebny wstęp:


Tydzień temu miałem przyjemność prowadzić warsztaty muzyczne Puls Rytmu na Slot Art Festival 2017. Było super. Mega emocje i masa pozytywnej energii (dawałem czadu i mimo, że psychiczne baterie naładowałem, to okupiłem to zmęczeniem fizycznym). Ale SLOTowi chciałbym poświęcić osobny wpis.


Po co więc ten wstęp z festiwalem? Bo myśląc o nim właśnie zdałem sobie sprawę, że jestem beznadziejnym przypadkiem człowieka renesansu.
A wpadłem na to leżąc na hamaku.
Na bardzo wygodnym hamaku.
I wstałem żeby napisać o tym post. Doceń to.


Krótka lista rzeczy, z których powinienem pewnie wybrać maksymalnie trzy:


  • jestem chórzystą - będąc jednocześnie członkiem zarządu chóru i specjalistą ds. literackich tamże
  • aktualnie pracuję obecnie również nad  filmem promocyjnym (też dla chóru)
  • tworzę Puls Rytmu
  • próbuję rozpocząć kolejną inicjatywę muzyczną
  • gram na gitarze w zespole (a raczej grałem, bo aktualnie znajduje się on w stanie zawieszenia)
  • piszę tego bloga


No i ten ostatni punkt... Mam tego bloga, a na nim 12 nieopublikowanych wpisów.
Dlaczego?
No właśnie dlatego, że. imam się tych wszystkich zajęć i chcę pochłonąć jak najwięcej umiejętności, w jak najkrótszym czasie. Wyjątkowo parszywa cecha w XXI wieku.


Wracającdo tematu. Jak nie prowadzić bloga. Odpowiedź jest prosta. Tak jak ja:


  1. Nie pisz regularnie - ja nie potrafię. Piszę tylko wtedy kiedy przyjdzie mi coś do głowy. Kiedy coś mnie uderzy, zdenerwuje lub zachwyci.
  2. Nie kończ rozpoczętych postów - tak jak wspominałem mam 12 nieopublikowanych wpisów. Jest to poniekąd związane z poprzednim punktem. Bo piszę tylko wtedy, gdy coś się stanie. Bezpośrednio po fakcie (tak jak teraz). Później nie chce mi się wracać do rozgrzebanych tematów (no chyba, że uderzy mnie to samo po raz drugi).
  3. Zajmuj się wszystkim - ta lista wyżej nie była po to, żeby się dowartościować "O jak dużo rzeczy robię", tylko żeby przestrzec przed wielozadaniowością. Opcje są dwie, albo będziesz zaniedbywać niektóre z nich, albo będziesz nieustannie zmęczony. Ja wybrałem obie opcje.
  4. Pisz o rzeczach, które często wykraczają poza tematykę bloga - tutaj może się wydawać, że raczej nie mam tego problemu. Ale niech no tylko skończę posty z drugiego punktu...
  5. Miej mózg wizjonera - patrzę na coś i widzę pomysł. Jestem osobą bardzo kreatywną, a często niestety jest tak, że osoby kreatywne są mniej zorganizowane i mniej angażują się w proces wytwarzania niż w proces wymyślania. Idealnym rozwiązaniem dla mnie byłoby więc dyktować ten tekst komuś innemu.
  6. Skacz między tematami - cały ten wpis jest dobrym przykładem
  7. Pisz posta długo - zastanawiaj się, analizuj. Potem odłóż go na później i nie wracaj do niego nigdy więcej (z tego punktu staram się zrezygnować w tym poście, może uda mi się coś poprawić).
  8. Pisz od czasu do czasu o rzeczach, o których nie masz pojęcia...
  9. ... albo o takich, o których pisać nie masz ochoty.


Może przyjdzie mi coś jeszcze do głowy. Wtedy nie omieszkam tego dodać.
Tymczasem trzymajcie się ciepło (bo lato nie rozpieszcza).


I jak to zwykła się żegnać Ukrainka w Żabce pod moim blokiem: "Mylego"


PS. Wymyśliłem, że dobrym pomysłem jest korzystanie z opcji planowanego wysyłania posta. Jak będę miał godzinę, o której ten post zostanie zamieszczony to wtedy muszę się zmieścić w tym czasie.
Cwane, czyż nie?


PPS. Mój odwieczny dobry duch Kamila, sprawdzając posta zasugerowała żeby dać jakąś konkluzję, morał, skruchę, bo artykuł nie ma wartości. Tak więc…


10 . Pisz wpisy bez podsumowania i puenty.

Dobrej nocy

Stopem na fiordy, cz.4 - TROLLTUNGA!

Dzień piąty - 1 października
"Jedziemy"
Jeszcze trzy minutki
Wstaliśmy wcześnie rano. O szóstej czekał nas autobus, który miał nas zawieść do podnóża góry. Szybkie pakowanie, trochę stresu, trochę niepotrzebnego biegania i udało się zdążyć.
Całe szczęście, że w schronisku pozwolili nam zostawić bagaż. Bo chyba nasza podróż tam i z powrotem zajęłaby dwa razy więcej czasu.


Po jakichś dwudziestu minutach dojechaliśmy na miejsce.


"Widoki, widoki, widoki"
Tutaj nie będę się zbytnio rozpisywał jak przebiegała podróż. Każdy kto był w górach wie o co chodzi. Nie była to trudna trasa, nam wchodzenie zajęło krócej niż schodzenie. I tyle opisu wystarczy. Więc powiedzą zdjęcia.

Tutaj pragnę nadmienić, że wszystkie zdjęcia pochodzą z kolekcji mojej bądź "A". I wszelkie prawa autorskie zastrzeżone. Więc jeśli ogląda to ktoś z producentów pocztówek, to chętnie usłyszymy oferty :P
A teraz rzeczone zdjęcia:









Ten ziutek tutaj to "A"



A ten ziutek tutaj to ja




Stopem na fiordy, cz. 3 - fiordy

Dzień czwarty - 30 września
"Potop norweski"
Na przekór złym wróżbom "A", o szóstej nie przyszli żadni ludzie. Z żadnymi psami. Spełniła się jednak klątwa Bergen "Trzy dni w roku do miasta Bergen słońce wpada. Trzy dni. Nie więcej. W całą resztę pada" - tak więc zwijaliśmy obóz w pełnym deszczu.

W tymże samym deszczu błądzić poczęliśmy po mieście. Zajęło nam to trochę czasu. Deszcz nie pomagał. Z taką samą intensywnością nie pomagała mapa. Co prawda doprowadziła nas do skrzyżowania z drogą, na której mieliśmy łapać stopa, ale trochę nam to zajęło. Dowodem na uporczywość trasy niechaj będzie to, że przechodzić musieliśmy przez teren przedszkola oraz to, że kiedy doszliśmy do celu, okazało się, że nie ma tam żadnej zatoczki z której moglibyśmy skorzystać.


Stanęliśmy przed wyborem - wrócić skąd przyszliśmy i szukać miejsca do łapania stopa, którego wcześniej znaleźć nie mogliśmy, albo brnąć naprzód po opuszczonych torach kolejowych. Mapa mówiła, że po przejściu dwóch kilometrów torami czekać na nas ma stacja benzynowa, z której można wszak łapać stopa.


Przeszliśmy więcej. Stacji nie było. Szliśmy dalej, aż napotkaliśmy połączenie torów z drogą - pewnie była stacja przeładunkowa. Byliśmy znużeni już tą trasą (i przemoknięci). Ruszyliśmy na drogę i z odrobiną szczęścia udało nam się znaleźć przystanek autobusowy. Daliśmy sobie chwilę postoju na wyschnięcie.

A potem zaczął się koszmar...Deszcz nie przestawał padać, a my chcieliśmy jechać dalej. Tak więc staliśmy w deszczu i próbowaliśmy łapać stopa do Voss. I staliśmy... Trwało to około półtorej godziny. W tym czasie zatrzymywały się trzy auta:1. Jak się okazało, żeby uciąć pogawędkę telefoniczną. 2. Kobieta z dzieckiem i tylko jednym wolnym miejscem. 3. Robotnicy bez wolnych miejsc, ale chętni wziąć nas "na pakę".

Aż w końcu zatrzymał się słusznej postury jegomość z wąsem Salvadora Dali. Raczej zamożny, co z poczynionych przeze mnie obserwacji nie wpisuje się w schemat osoby podwożącej na stopa.

Okazało się jednak, że za czasów swojej młodości korzystał z tego środka transportu.
Po tym jak zdradziliśmy mu cel naszej podróży "Trolltongua" zaczął nas wypytywać o nasze buty i ubranie. Po przejściu tego "testu" wysadził nas i prosił o to, żeby mógł o nas przeczytać w gazetach za parę dni.
Pożegnaliśmy się z nim i zaczęliśmy łapać stopa na niewiele oddalonym przystanku. Deszcz ciągle padał. Nadal było zimno. Nadal nikt się nie zatrzymywał. Nadal byliśmy w Bergen.

Minęło chyba kolejne półtorej godziny. Nie liczyliśmy czasu. Ja liczyłem "Zdechniemy tu" wypowiadane przez "A". Doliczyłem się pięciu. Aż nagle...

Zjawił się ON.

Akurat wybudziłem się z drzemki (była kolej łapania stopa przez "A") i przez ledwo otwarte oczy zobaczyłem jak rozmawia z taksówkarzem. Chwilę potem macha do mnie. Jak chyba każdy na moim miejscu pomyślałem krótkim "łotdefak". Podbiegłem i okazało się coś czego nie spotyka się zbyt często...


"Cud w Bergen"

... okazało się, że pasażer chce podwieźć nas do Voss. Zmarznięci, zmęczeni i przemoczeni wsiedliśmy do taksówki. Okazało się, że pasażerowi wcale nie było po trasie - postanowił zrealizować dobry uczynek.

Jadąc, jak to podczas jazdy autostopem, nawiązała się zwyczajowa pogawędka: "skąd jesteście?", "przyjechaliście do pracy?" (często padające po odpowiedzi na pierwsze), "jak długo planujecie zostać?" i "dokąd się wybieracie?".

Po odpowiedzi na ostatnie stało się to co spotyka się... Nie. Nie spotyka się tego.
Pasażer zaproponował nam, że zawiozą nas do Oddy, czyli miejscowości oddalonej o 10km od celu naszej podróży.


Udało się nam nawet przepłynąć norweskim promem
150km od Bergen.
Taksówką.
W Norwegii.
Specjalnie dla nas.

Przyznam, było mi dość głupio przyjąć tę propozycję. Kierowca mówił, że będzie go to kosztować 10tys. koron norweskich (ok. 5tys. zł). On jednak twardo obstawał przy swoim, mówiąc, że "Jak się powie A, to trzeba powiedzieć B". Po początkowych wyrzutach sumienia, zgodziliśmy się.
Aha... Czy wspominałem, że był pijany? Okazało się, że kilka razy w roku (a może raz w roku) ma taki czas, kiedy jego żona wyjeżdża, a on sam zostaje w Bergen. Wynajmuje wtedy znajomego taksówkarza i rusza w trasę dookoła Bergen z siatką pełną alkoholu. Taka tradycja, można by rzec. Kota nie ma, myszy harcują - nasz wybawca folgował sobie troszeczkę.


A tutaj podobno widać piekno fiordu (kiedy jest pogoda)
Niczym królowie, jechaliśmy tak jakieś trzy godziny. Warto też nadmienić, że trasa którą jechaliśmy nie była najkrótsza, ale podobno była najbardziej widowiskowa. "Podobno", bo tego dnia, jak już chyba wspominałem, pogoda nie rozpieszczała - nie widać było pojedynczego fiordu...

To jednak nie był jeszcze koniec naszej oferty all inclusive, bowiem "wybawca" zaproponował nam sponsorowanie noclegu. Tak. To zdarzyło się naprawdę. Nie zmyślam.

Tutaj już nie wytrzymałem, musiałem mu powiedzieć, że to wykracza poza moje pojmowanie wszechświata... On nalegał. Ulegliśmy. Potem ulegliśmy jeszcze raz kiedy wręczał nam 500 koron "żebyśmy zjedli porządny obiad".


I nie. Nie ulegliśmy nigdzie więcej niż wymieniłem.
Dojechaliśmy do Oddy. Dostaliśmy nocleg. Podziękowaliśmy i... I na tym skończyła się nasza znajomość z "wybawcą". Trochę żałowałem, że nie poszliśmy gdzieś razem na piwo. Ale on musiał wracać, bo powoli zmierzchało, a nas czekał upragniony prysznic.

Podczas płacenia za hostel (400 koron za miejsce w schronisku) okazało się, że pieczę nad przybytkiem sprawują Polacy. Udało się nam dzięki temu wynegocjować pranie, "A" zaproponował im napitek, a ja zostałem poczęstowany świetnym ciastkiem.

Po sutym obiedzie (chyba z 3 zupki chińskie + gulasz angielski z makaronem) i wypiciu zdrowia za sponsora naszego noclegu położyliśmy się spać...
Następnego dnia w końcu czekał na nas cel naszej wyprawy...
Trolltunga