"Nie chce mi się"
Te cztery słowa przekreślają jakąkolwiek Twoją pracę.
Nie ważne, co to jest - jest z góry zaprzepaszczona, bo jeśli sam(a) nie uważasz, że ta praca przyniesie Ci na tyle korzyści, że warto ja wykonać, to nic Cię nie przekona.
Przegrałeś.
Sztuka "chcenia" jest chyba najtrudniejszym etapem mojej walki z prokrastynacją. Bo jeśli Ci się nie chce, jeśli nie uważasz czegoś za sensowne, jeśli uważasz, że marnujesz na to czas - to, po co to robisz? Nie potrafiąc odpowiedzieć na to pytanie, przegrałeś.
Podczas pewnej rozmowy z moją serdeczną koleżanką, padło raz pytanie "po co? Nie żal Ci czasu?". I bach... Po co?
Postanowiłem się wziąć za siebie... ale nadal zadawałem sobie to pytanie... Po co? Co mi to da, skoro i tak to się nie liczy (dla mnie)?
Minął dzień, może dwa... I w końcu do mnie dotarło.
Każdy z nas ma w głowie ludzi, którzy są naszymi autorytetami. Chcemy za nimi podążać, realizować cele, które oni już zrealizowali, prześcigać ich. "Ja chciałbym być drugim Billem Gatesem", "ja drugim Jobsem". Tak samo jak każdy ma swoje cele. "Ja chciałbym założyć firmę", "a ja rodzinę".
Ukończenie studiów nie da mi poczucia zbliżenia się ani do jednego, ani do drugiego.
Dalej szukałem. I pomyślałem sobie, a co jeśli teraz tego nie zrobię. Mogę zrobić kiedy indziej. Jeśli mnie wyrzucą to zapiszę się jeszcze raz, przepiszę dorobek i postaram się napisać jeszcze raz. I dotarło do mnie, że to przecież Mateusz...
Mateusz (tak na prawdę nie ma na imię Mateusz, ale prawdziwego imienia nie będę podawał) to bardzo bystry chłopak. Inteligentny, z pasją i smykałką. Ale zaczyna studia po raz któryś. Został w miejscu. Pracuje nie w zawodzie i zarabia kilkukrotnie mniej niż zarabiałby za robienie tego co lubi. Nie zdaje przedmiotów, nie dlatego, że jest zbyt głupi, tylko dlatego, że mu się nie chce. A dlaczego mu się nie chce? Bo to jest jego strefa komfortu. Nie wie co się stanie jeśli zaryzykuje, a tego co jest teraz jest pewien. Zupełnie jak ja z tą cholerną pracą...
Od momentu kiedy uświadomiłem to sobie, nakleiłem sobie na monitorze karteczkę z napisem "Nie bądź Mateuszem". Codziennie też zapisuję to hasło na wewnętrznej stronie dłoni (tak wiem... trochę to głupie, ale działa).
Nie raz z nim o tym rozmawiałem, ale nie dociera to do niego. Chłopak się marnuje. A ja? A ja nie chcę się marnować. Zrobię to. Nie będę Mateuszem!
Eksperci związani z motywacją (bądź nowocześnie - coachingiem) podają zawsze (jakbym przeczytał jakąś publikację...) przykłady do czego dążyć. Mówią, że warto uświadomić sobie swoje cele. Czy Ty masz swoje cele? Czy może tak jak u mnie Twoje cele są długoterminowe i potrzebujesz jakiegoś łatwiejszego, krótkoterminowego?
Ja nie mogłem znaleźć przykładu. Znalazłem kontrprzykład. Poszukaj. Może Ty masz za czym podążać i widzisz cel który możesz w najbliższym czasie zrealizować.
Ja już mam. Nie chcę być Mateuszem.
Co zrobić, żeby się chciało? - czyli krótko o motywacji
Dlaczego warto zapisywać zadania? - (nie)śmieszna historia sprzed godziny
Czytając posty możesz sobie zadawać pytania: "Jakie są korzyści?", "A gdzie tu praktyka?"
Możesz mieć wątpliwości: "To tylko słowa - słowa są wiatrem", "Suche regułki..."
Jaka jest moja odpowiedź?
Wydarzenie sprzed godziny.
Tytułem wstępu - w firmie raz na miesiąc (jako artysta-programista) muszę się rozliczać ze swojego dorobku "intelektualnego", aby ograniczyć wpływy do fiskusa. Termin to "przed ostatnimi pięcioma dniami roboczymi w miesiącu". Traf akurat chciał, że dziś jest już ten piąty dzień. Czyli termin upłynął... Ale wczoraj (przed północą) jeszcze można było się rozliczyć.
Traf chciał, że zapisałem sobie to w TODO - żeby nie zapomnieć... No i oczywiście pochłonięty ważnymi sprawunkami na śmierć o tym zapomniałem... Sprawdziłem TODO wczoraj o godzinie 23:02. A tam nieodhaczone zadanie...
Szybko zebrałem się w sobie i już 23:12 byłem w tramwaju, w drodze do biura. 20 minut i byłem na miejscu. Włączam komputer, przeglądarkę ze stroną na której zostawiamy swoje "sprawozdania" i...
Okazuje się, że już to zrobiłem...
Z poczuciem porażki i cynizmem wobec samego siebie wróciłem do mieszkania...
Cytując jednego z guru internetowych:
"Lekcja na dziś"
Zapisywanie zadań pozwoli Ci nie zapomnieć o ważnych zadaniach...
A ich odznaczanie pozwoli Ci nie jeździć w środku nocy do biura, położonego kilka dobrych kilometrów od mieszkania...
Możesz mieć wątpliwości: "To tylko słowa - słowa są wiatrem", "Suche regułki..."
Jaka jest moja odpowiedź?
Wydarzenie sprzed godziny.
Tytułem wstępu - w firmie raz na miesiąc (jako artysta-programista) muszę się rozliczać ze swojego dorobku "intelektualnego", aby ograniczyć wpływy do fiskusa. Termin to "przed ostatnimi pięcioma dniami roboczymi w miesiącu". Traf akurat chciał, że dziś jest już ten piąty dzień. Czyli termin upłynął... Ale wczoraj (przed północą) jeszcze można było się rozliczyć.
Traf chciał, że zapisałem sobie to w TODO - żeby nie zapomnieć... No i oczywiście pochłonięty ważnymi sprawunkami na śmierć o tym zapomniałem... Sprawdziłem TODO wczoraj o godzinie 23:02. A tam nieodhaczone zadanie...
Szybko zebrałem się w sobie i już 23:12 byłem w tramwaju, w drodze do biura. 20 minut i byłem na miejscu. Włączam komputer, przeglądarkę ze stroną na której zostawiamy swoje "sprawozdania" i...
Okazuje się, że już to zrobiłem...
Z poczuciem porażki i cynizmem wobec samego siebie wróciłem do mieszkania...
Cytując jednego z guru internetowych:
"Lekcja na dziś"
Zapisywanie zadań pozwoli Ci nie zapomnieć o ważnych zadaniach...
A ich odznaczanie pozwoli Ci nie jeździć w środku nocy do biura, położonego kilka dobrych kilometrów od mieszkania...
Co ja miałem... - czyli jak podchodzić do zadań
No właśnie... Ile to razy zdarzyło się wam, że zapomnieliście o czymś zrobić? Mi się to zdarza nagminnie. Co prawda moja pamięć nie należy do tych najlepszych, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nigdy nie zapomniał czegoś zrobić.
Zawsze wychodziłem z założenia - "zrobi się", "zapamiętam", "przecież to oczywiste". Jeśli od czasu do czasu zdarza się i Tobie tak powiedzieć/pomyśleć, to jesteś w błędzie. Nie zrobi się, nie zapamiętasz i to, że teraz jest to oczywiste nie oznacza tego, że będzie, kiedy się za to weźmiesz.
Co z tym począć? Coś czego nie cierpię z zasady, bo wydaje się takie prostackie... Zapisać to zadanie.
Gdzie?
Gdziekolwiek!!! Na kartce samoprzylepnej, na karce przyczepionej magnesem, w dokumencie komputerowym, w swoim różowym pamiętniki, w zeszycie. Warunkiem jest żeby Twoje zapiski były zawsze w tym samym, widocznym miejscu i wiesz gdzie to miejsce się znajduje.
Co nam to daje?
Wiele. Po pierwsze - zapamiętamy (a raczej kartka/internet za nas zapamięta) i będziemy mogli do tego wrócić w dowolnej chwili. Po drugie - możemy takie zapisane zadania spriorytetyzować i wykorzystać w późniejszym planowaniu. Po trzecie - możemy je wyrzucić po zakończeniu. A nic nie sprawia takiej frajdy jak zrzucenie z siebie ciążącego balastu i obserwowanie jak odpływa w blasku zachodzącego słońca gdzieś, gdzie go już nigdy nie spotkamy.
Zadania powinniśmy tworzyć jako małe cele. Np. przeczytam rozdział książki, zrzucę kilogram. Tworzenie małych zadań daje nam tę przewagę, że na ich podstawie możemy obserwować postępy zadań większych, a są łatwiejsze w wykonaniu. Np. zapisując swoją codzienną wagę i obserwując, jak spada (np. na wykresie - wykresy zawsze są dobre :D ), zyskujemy coś w rodzaju nagrody za pracę i dalszą motywację - bo wiesz, że możesz.
A co, jeśli zadanie jest tak małe, że nie ma sensu go zapisywać? Odp: Jeśli nie ma sensu go zapisywać, to czy jest sens czekać z jego wykonaniem? Czy zrobienie go zajmie Ci więcej niż 2 minuty? Jeśli nie - zrób to. Jeśli tak - zapisz. W innym przypadku możesz zapomnieć i bić się ze sobą, że miałeś coś zrobić, a nie wiesz co. I co więcej, możesz nie pamiętać, że było to nieistotne, a wtedy wkrada się stres. A przecież nie lubisz stresu... :)
Dobrze, dobrze... Wszystko w teorii pięknie ładnie, ale jak się ma do tego praktyka... Przecież po pierwszych dwóch zadaniach pewnie mi się znudzi i przestanę to obserwować.
No i tu jest największy mankament... Bo tego musisz chcieć. Musisz sobie zdać sprawę, że tego potrzebujesz. Jeśli nie zdasz sobie sprawy, to pragnę Cię poinformować, że te minuty poświęcone przez Ciebie na przeczytanie powyższego zostały bezpowrotnie stracone. :) Grunt w walce z prokrastynacją to zdawać sobie z niej sprawę.
Zaraz, zaraz, powiesz pewnie. Tyle tekstu... Żadnych obrazków, żadnych narzędzi komputerowych? Coś jest nie tak...
Muszę Cię rozczarować... Obrazków nie będzie (poza tą fotą wyżej - miały być stickery, ale brak)
Co do narzędzia do zadań - ja osobiście używam do tego google calendara (wśród kalendarzy jest również lista zadań) i aplikacji google task (tutaj), bo daje mi to możliwość śledzenia tych zadań w każdym miejscu i na każdej platformie. Smartphone jest u mnie zawsze zsynchronizowany, tak samo chrome na różnych komputerach (wymagane konto googla). Oczywiście możesz też zawsze korzystać ze strony kalendarza. Nie potrzeba do tego dodatkowych narzędzi - ja traktuje je po prostu jako skróty.
No to chyba tyle na dziś, jeśli chodzi o planowanie zadań. Jeśli w poście widzisz jakieś nieścisłości, uważasz, że temat nie został wyczerpany(słusznie), bądź masz inne pytania/uwagi - zostaw komentarz/napisz maila, spróbuję rozwiać Twoje wątpliwości.
Następnym razem postaram się zamieścić opis pewnego narzędzia do chroma, które ograniczy nas w trochę bardziej systematyczny sposób niż omawiany ostatnio stayFocused.
A tymczasem - rób, co masz robić.
Następnym razem postaram się zamieścić opis pewnego narzędzia do chroma, które ograniczy nas w trochę bardziej systematyczny sposób niż omawiany ostatnio stayFocused.
A tymczasem - rób, co masz robić.
Podziękowania
Z tego miejsca chciałbym ogromnie podziękować pewnej Natalii za wsparcie (na ile potrafi) w działalności tego bloga. Bez niej, posty byłyby takie jakie były na początku. Czyli bez przecinków i bez sensu (czasami). Jest najlepszym korektorem z jakim przyszło mi się pracować. Może dlatego, że było ich niewielu, ale...
Tak czy siak, Natalio, wielkie dzięki za poświęcony (stracony?) czas.
Ona wie, że piszę o niej, ale jakby jakimś cudem nie wiedziała to podpowiedź, że jej ksywa rymuje się z "gruszka" i jest warzywem podobnym do marchewki.
PS. Jeśli zgubiłem tu jakieś przecinki bądź sens, to przez to, że mi nie sprawdziła - z przyczyn oczywistych.
Złodzieje czasu - czyli jak uchronić się przed tymi złymi stronami
Na początek wykres (poprzedni post - kliknij) będący dla mnie niemałym zaskoczeniem:
Nie jestem typem człowieka, który spędza cały dzień na facebooku, chwaląc się swoimi "osiągnięciami" i zdjęciami jeśli nie odnalazł jeszcze instagramu (linkami do instagramu jeśli już odnalazł). Jednak... Tyle czasu spędzonego na "fejsie"? Co jest?
W moim przypadku odpowiedź brzmi - chat. Był to dzień wyjątkowy (w sensie inny niż zwykle), bo przegadałem (przepisałem?) ze znajomą długo.
Ale kłamstwem byłoby powiedzenie, że tylko na tym zszedł mi czas. Kiedy czekałem na odpowiedź, przeglądałem sterty tego chłamu... Słaba silna wola...
Źle! Co z tym zrobić? Jeśli sam nie jestem w stanie siebie kontrolować, to potrzebuję pomocy. Jako, że od jakiegoś czasu jestem tak zwanym singlem, to nie ma kto mnie pilnować.
I tu Chrome Web Store przyszedł mi z pomocą. Dla niewtajemniczonych - jest to strona z rozszerzeniami do googlowej przeglądarki. Znalazłem tam narzędzie, którym jest StayFocused. I dodałem je do przeglądarki.
Ikonka wygląda tak:
A co, jeśli jestem administratorem strony mojej firmy/zespołu/mojego ulubionego aktora? Dodajemy to do listy stron dozwolonych (Allowed Sites). Przykład poniżej - chcemy aby odliczało nam czas gdy jesteśmy na facebooku, ale nie kiedy oglądamy stronę "dupy" (nie sprawdziałem, ale głowę dam , że istnieje).
Narzędzie ma jeszcze masę opcji (cały szary pasek), z którymi warto się zapoznać. Ciekawym jest np. przycisk "nuklearny", ale tu już zachęcam do samodzielnych eksperymentów.
No dobrze, wszystko ładnie... Ale co z tymi wiadomościami. Czasem zdarzają się przecież dłuższe rozmowy na portalach, czatach, etc. To przecież nie gg gdzie możemy mieć do tego aplikację.
Błąd! Możemy, nawet powinniśmy. Wystarczy do tego klient (z ang. client :D) czatu. Coś jak gg. Tu już jest masa opcji. Ja używam pidgin'a - proste narzędzie, wymarzone do takich celów. Ale Ty możesz użyć czego Ci się podoba. Wujek google Twym doradcą: *klient *portal chat.
Od tej pory rescueTime pokazuje nam już nie facebooka, ale pidgina. Zwycięstwo? Nie wiem. Ale wiem, że 10 minut dziennie na rozpraszające strony ma mi wystarczać.
Nie jestem typem człowieka, który spędza cały dzień na facebooku, chwaląc się swoimi "osiągnięciami" i zdjęciami jeśli nie odnalazł jeszcze instagramu (linkami do instagramu jeśli już odnalazł). Jednak... Tyle czasu spędzonego na "fejsie"? Co jest?
W moim przypadku odpowiedź brzmi - chat. Był to dzień wyjątkowy (w sensie inny niż zwykle), bo przegadałem (przepisałem?) ze znajomą długo.
Ale kłamstwem byłoby powiedzenie, że tylko na tym zszedł mi czas. Kiedy czekałem na odpowiedź, przeglądałem sterty tego chłamu... Słaba silna wola...
Źle! Co z tym zrobić? Jeśli sam nie jestem w stanie siebie kontrolować, to potrzebuję pomocy. Jako, że od jakiegoś czasu jestem tak zwanym singlem, to nie ma kto mnie pilnować.
I tu Chrome Web Store przyszedł mi z pomocą. Dla niewtajemniczonych - jest to strona z rozszerzeniami do googlowej przeglądarki. Znalazłem tam narzędzie, którym jest StayFocused. I dodałem je do przeglądarki.
Ikonka wygląda tak:
Co to to robi? Blokuje nam złodziejskie strony po ustalonym przez nas czasie ich użytkowania.
Całość ustawia się klikając na nią, a potem tajemnicze "Settings". A prezentuje się ono następująco:
Tłumaczyć chyba nie trzeba. Ustawiamy po ilu minutach spędzonych na rozpraszających stronach mają być one zablokowane (do rozpoczęcia następnej doby). Ważna sprawa - czas nie jest liczony na stronę osobno tylko razem. Tak więc nie spędziemy 10 minut na "fejsie" i 10 na "tłicie". Ustalony przez nas czas jest całą dostępną pulą i to my decydujemy czy wolimy go spędzić na stronach facebooka czy tweetera.
Pojawia się tylko pytanie - jakie to są te rozpraszające strony?
Odpowiedź: to od nas zależy. Dla jednego facebook to rozrywka, dla drugiego praca, dla trzeciego całe życie...
Ustawiamy je w zakładce Blocked Sites (wybieramy ją z menu po lewej stronie) i w centralne pole tekstowe wpisujemy strony które nas rozpraszają. Klikamy Add Blocked Site(s) i voila od tej pory je blokujemy.
Na przykładzie widać facebooka, joemonster i youtube.
A co, jeśli jestem administratorem strony mojej firmy/zespołu/mojego ulubionego aktora? Dodajemy to do listy stron dozwolonych (Allowed Sites). Przykład poniżej - chcemy aby odliczało nam czas gdy jesteśmy na facebooku, ale nie kiedy oglądamy stronę "dupy" (nie sprawdziałem, ale głowę dam , że istnieje).
Narzędzie ma jeszcze masę opcji (cały szary pasek), z którymi warto się zapoznać. Ciekawym jest np. przycisk "nuklearny", ale tu już zachęcam do samodzielnych eksperymentów.
No dobrze, wszystko ładnie... Ale co z tymi wiadomościami. Czasem zdarzają się przecież dłuższe rozmowy na portalach, czatach, etc. To przecież nie gg gdzie możemy mieć do tego aplikację.
Błąd! Możemy, nawet powinniśmy. Wystarczy do tego klient (z ang. client :D) czatu. Coś jak gg. Tu już jest masa opcji. Ja używam pidgin'a - proste narzędzie, wymarzone do takich celów. Ale Ty możesz użyć czego Ci się podoba. Wujek google Twym doradcą: *klient *portal chat.
Od tej pory rescueTime pokazuje nam już nie facebooka, ale pidgina. Zwycięstwo? Nie wiem. Ale wiem, że 10 minut dziennie na rozpraszające strony ma mi wystarczać.
Zbadaj swoją produktywność!
Nie wyobrażam sobie, w jaki sposób można zbadać całkowicie swoją produktywność. Prawdopodobnie potrzeba byłoby kogoś zatrudnić na stanowisko takiego badacza, albo zastosować monitoring, który odróżnia bezczynność od pracy. Jako, że za obserwowanie (osobiście lub też przez monitoring) 24h na dobę kogokolwiek można dostać sądowy zakaz zbliżania się, ograniczę się jedynie do komputera.
A tu... Aplikacji bezwzględnie informujących nas o naszej bezproduktywności jest pełno... Od tych łatwiejszych w użyciu/automatycznych do tych przy których każde zadanie wiąże się z wpisaniem odpowiedniej komendy.
Przykładem aplikacji takie, w której nie trzeba się o nic specjalnie martwić jest RescueTime (Możesz pobrać stąd)
Dlaczego spośród mnogości podobnych aplikacji wybrałem do opisania właśnie RescueTime? Ponieważ z niego właśnie korzystam, ponieważ jest multiplatformowy, ponieważ jest dziecinnie prosty. I jest darmowy (a raczej ma darmową wersję).
Jestem szczęśliwym posiadaczem systemu operacyjnego nie-windows (i nie OS X - tak istnieją inne, np Fedora z której to korzystam) i to w dużej mierze zaważyło. Miało tu do powiedzenia dużo również moje lenistwo (nieodłączna cecha prokrastynata), ponieważ obsługi uczyć się nie trzeba. Instrukcja w skrócie: wejdź na stronę, zarejestruj się, ściągnij aplikacje, zainstaluj aplikację, odpal aplikację, wejdź na stronę i rozkoszuj się ładnymi grafami przedstawiającymi jak bardzo marnujesz czas.
Program ma również wersję płatną - premium. Wersja okrojona zdecydowanie starcza na moje potrzeby, jednak, jeśli zawodowo zajmujesz się czymś, co jest uznawane za rozrywkę, możesz mieć problem. Np jesteś youtuberem - wtedy mimo, że w pocie czoła umieszczasz nowe filmiki i użerasz się z "hejterami" w komentarzach, program potraktuje to jako rozrywkę. W wersji premium prawdopodobnie można to rozróżnić (można na pewno dokładniej rozróżniać adresy stron, więc np. youtube.com/mojkanal nie będzie już równy youtube.com/niemojkanal).
A tak wygląda przykładowy (niezbyt optymistyczny) wykres:
Dodatkowo w chrom'ie pojawia się taka użyteczna ikonka:
która po naciśnięciu rozwija się w skrócony opis naszej produktywności:
Warto ustawić sobie taką aplikację jako startującą "wraz z systemem". Tu się nie będę rozdrabniał, wpisz to hasło i google Ci pomoże.
A co jeśli ta aplikacja okaże się niewygodna w jakiś sposób? W jaki?! No ale niech będzie. Wtedy pozostają nam alternatywy: http://alternativeto.net/software/rescuetime/
O co tu chodzi?
Prokrastynat (słowotwórstwo)- osoba żyjąca w przyszłości - "jutro to zrobię". Kieruje się mottem "co masz zrobić dzisiaj, zrób jutro". Cierpi na brak wystarczającej ilości godzin w dobie, choć gdyby doba miała ich setkę nie stanowiłoby to przeszkody na dalsze narzekania. Cierpi na chroniczną chęć sprzątania w czasie gdy powinna się uczyć/pracować oraz na chroniczną chęć pracy/nauki gdy trzeba sprzątać.
Co tu się dzieje? A po co to komu?
Pomysł na bloga zrodził się kiedy sobie zdałem sprawę, że brak czasu nie wynika z nieodpowiednio zsynchronizowanego zegarka, a z braku organizacji. Albo inaczej. Wiedzieć to wiedziałem to już dawno, ale w końcu postanowiłem coś z tym zrobić.
Postanowiłem wziąć się za siebie i pokazać moją nierówną walkę z prokrastynacją (w której to jestem ekspertem). Postaram się zwiększyć swoją produktywność i umieścić tu metody których się będę imał aby ten cel spełnić. Jako, że z organizacją u mnie krucho, to będzie to wyzwanie ciekawe.
Zamieszczę tu swoje obserwacje, doświadczenia (innych - bo ze swoich to mogę dawać jedynie przykłady negatywne) i sposoby na produktywność (innych - bo ...). Jeśli zacznie mi to wychodzić to pewnie również pokuszę się o przeczytanie jakiejś literatury i być może zamieszczę również swoje przemyślenia.
Pierwszy krok w celu zwalczenia swojej prokrastynacji jest właśnie ten blog. Pora na drugi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
1 komentarze: